Recenzja filmu

W pół drogi (2011)
Andreas Dresen
Steffi Kühnert
Milan Peschel

Bez znieczulenia

"W pół drogi" Dresena poza bólem nie ma widzom nic do przekazania. Daleko mu do tak znakomitych obrazów o śmierci jak choćby "Dowcip" Mike'a Nicholsa.
Cynik powiedziałby, że nie ma wdzięczniejszego filmowego tematu od umierania. Z definicji ma się bowiem zagwarantowaną przychylność widzów, bo też kto okaże się na tyle nieczuły, by nie współczuć umierającemu bohaterowi. Im dramatyczniejsze okoliczności śmierci, tym większe wzruszenie. Ale zrobić naprawdę dobry film o umieraniu nie jest wcale łatwo, o czym przekona się każdy, kto zaryzykuje wyprawę do kina na "W pół drogi".

Reżyser nie ma litości ani dla swoich bohaterów, ani dla nas, widzów. Na temat filmu wybrał bowiem nieoperacyjny guz mózgu. Diagnoza jest w tym przypadku wyrokiem śmierci. Próby chemio- i radioterapii są tylko i wyłącznie próbą przedłużenia życia, które z każdym mijającym miesiącem staje się pasmem coraz większego cierpienia i udręki nie tylko dla umierającego bohatera, ale i dla wszystkich świadków.

"W pół drogi" jest obrazem totalnego wyniszczenia nie tylko ciała i psychiki chorego, ale też świata rodziny i przyjaciół. Reżyser Andreas Dresen nie oszczędzi widzom niczego. Wydaje się, że podczas realizacji filmu kierował się pruskimi standardami perfekcji i rzetelności. Stąd, skoro opowiada o umieraniu, to stara się być tak szczery i dokładny w odzwierciedlaniu procesu, jak to jest tylko możliwe. I rzeczywiście nie można filmowi odmówić precyzji. Tyle tylko, że jest to precyzja bezduszna, za którą kryje się - i to nieudolnie - oszustwo wynikające z twórczego tchórzostwa.

Całość sprawia wrażenie fałszu właśnie dlatego, że stara się być bliskie rzeczywistości. Nie pada bowiem ani jedno uzasadnienie, dlaczego "W pół drogi" jest aż tak makabrycznie dokładnym studium umierania. Poza ukazaniem samego procesu nic z filmu nie wynika. Jeśli więc to on interesował reżysera, dlaczego nie zdecydował się nakręcić dokumentu? Dlaczego wstrząsa widzami udawanym cierpieniem, skoro nie wychodzi poza nie w swoim przekazie? Zwyczajny szacunek dla ludzkiego życia nakazywał skorzystanie z prawdziwego dramatu. Wtedy przynajmniej reżyser stałby się towarzyszem w ostatniej podróży umierającego i nadałby sens bezsensownemu wyrokowi śmierci wydanemu przez naturę.

"W pół drogi" Dresena poza bólem nie ma widzom nic do przekazania. Daleko mu do tak znakomitych obrazów o śmierci jak choćby "Dowcip" Mike'a Nicholsa.
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones